wtorek, 26 sierpnia 2014

Dwie książki Wojciecha Adamieckiego

W. Adamiecki, "Zabiłem człowieka", "W cztery oczy"

Postać i twórczość Wojciecha Adamieckiego były mi do niedawna zupełnie nieznane, choć pewnie wiele osób autora kojarzy. Był to polski dziennikarz, który współpracował z wieloma znanymi gazetami, m. in. "Tygodnikiem Powszechnym" i "Gazetą Wyborczą". Ja na książki Adamieckiego natknęłam się w bibliotece przez przypadek i, zaintrygowana opisem z okładki, postanowiłam zabrać je do domu i przeczytać. Zachęcał do tego również ich rozmiar, są to niewielkie, zaledwie 120-stronicowe dziełka. 

"Zabiłem człowieka" i "W cztery oczy" to swego rodzaju reportaże, które powstały w oparciu o zapisy rozmów autora z więźniem odbywającym karę 25 lat pozbawienia wolności, właśnie za zabicie człowieka. Bohater obu książek, gdy dopuścił się przestępstwa, miał niespełna 18 lat. Pierwotnie został skazany na dożywocie. Autor spotyka się z nim po 10 latach od wyroku. Młody człowiek dojrzał, bardzo się zmienił, a przede wszystkim zdążył przemyśleć i zrozumieć swoje postępowanie. Z książki "Zabiłem człowieka" możemy dowiedzieć się, jak wyglądało jego życie przed przestępstwem, co doprowadziło do popełnienia tego straszliwego czynu, a także jak wyglądały pierwsze lata życia w więzieniu. Wkrótce kara ponownie została zmniejszona i bohater wyszedł na wolność. I o tym właśnie opowiada druga z książek, "W cztery oczy". Przeczytamy tu o problemach, jakie napotkał były więzień, lękach, jakie mu towarzyszyły, próbach uporządkowania i rozpoczęcia życia na nowo. 

Książki są napisane sprawnym językiem, czyta się je bardzo szybko. Podejmują ciekawy i niełatwy temat, każą czytelnikowi zastanowić się nad pewnymi kwestiami natury etycznej. Bo czy możemy ocenić kogoś, czyjeś postępowanie, nie znając dobrze motywów, które nim kierowały? A jak często to robimy? Czy więzień ma szansę na zmianę swojego życia po odbyciu kary, czy zawsze już będzie postrzegany jako przestępca? Czy w ogóle dajemy ludziom prawo do zmiany, tzw. "drugą szansę"? Czy przypadkiem nie zdarza się czasem tak, że gdy ktoś popełnił jakiś błąd (czy błędy), to w wyniku tego już na zawsze jest w naszych oczach (czy w jakiejś grupie) "spalony"? I nie chodzi mi tu o poważne przestępstwa, tylko o codzienne sytuacje, których bywamy świadkami i uczestnikami. 

Książki zostały wydane pod koniec lat 70., ale to zupełnie nie przeszkadza w lekturze. Autor nie skupia się na opisie warunków życia w więzieniu, które na pewno się przez te lata zmieniły, tylko na psychice więźnia i zmianach, jakie w niej zachodzą. Cieszę się, że przeczytałam te książki. Polecam je wszystkim tym, który mają ochotę na reportaż z drugiej połowy lat 70., ale poruszający nadal aktualną tematykę. Myślę, że jest to dobra lektura również dla osób zainteresowanych życiem wewnętrznym człowieka, zmianach, jakie w nim zachodzą, motywach, które nim kierują. 

 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Wakacyjne nabytki

Zawsze, kiedy jestem w Warszawie, pierwsze kroki kieruję do księgarni Dedalus. Molom książkowym nie trzeba jej przedstawiać (a jeśli ktoś nie zna, to polecam, jest to księgarnia oferująca tanie i bardzo tanie, ale nieużywane, książki, które z jakichś powodów nie sprzedały się w tradycyjnym obiegu. A to link do ich strony internetowej - ja sama, choć księgarnię znam od lat, całkiem niedawno zorientowałam się, że prowadzi również sprzedaż wysyłkową, choć jeszcze z tej możliwości nie korzystałam). Oczywiście, rzadko wychodzę stamtąd z pustymi rękami, szczególnie że ceny zachęcają do kupna:) Nie inaczej było i tym razem. A oto moje nabytki:


Oczywiście, nie są to nowości, ale książki, które bardzo chcę przeczytać. Od góry:
1. "Miłość w czasach zarazy" Marqueza - nikomu chyba tej powieści nie trzeba przedstawiać. Wstyd się przyznać, ale ja jej jeszcze nie czytałam...
2. "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson - widziałam film i jest rewelacyjny. A książki przecież prawie zawsze są lepsze:)
3. "Cejrowski. Biografia" Grzegorz Brzozowicz - to lektura, która zainteresuje przede wszystkim mojego męża. Ale ja też chętnie przeczytam.
4. "Upalne lato Marianny" Katarzyna Zyskowska-Ignaciak - na tę książkę (i jej kontynuację) zasadzam się od kiedy tylko o niej usłyszałam. Wiele po jej lekturze oczekuję, bo na podstawie recenzji, które czytałam, wydaje mi się, że całkowicie trafi w mój gust.

A na samej górze kubek z Ikei, który absolutnie mnie zachwycił:)

Jeśli dodać do tego zdjęcia drugie, z wcześniejszymi wakacyjnymi nabytkami, to okaże się, że lato było dosyć bogate w zakupy książkowe:

 
Tu już więcej nowości. Od góry:
1. "Sońka" Ignacy Karpowicz
2. "Nowolipie. Najpiękniejsze lata" Józef Hen
3. "Wyspa na prerii" Wojciech Cejrowski
4. "Uparte serce. Biografia Poświatowskiej" Kalina Błażejowska
5. "Wszystko zależy od przyimka" Bralczyk, Miodek, Markowski, Sosonowski
 
Więc książki są. Tylko że lato się kończy, a wraz z nim czas na czytanie... Ech... W każdym razie recenzje tych książek prędzej czy później pojawią się na blogu:)
 
 
A odbiegając od tematu, to trochę zmieniłam ostatnio wygląd bloga. Mam nadzieję, że na plus:) 

 
 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Chłopiec z listy Schindlera

Leon Leyson, "Chłopiec z listy Schindlera"

Nie oglądałam (jeszcze) filmu "Lista Schindlera". Może to trochę dziwne, bo film znany i uznany, ale kiedy został nakręcony miałam zaledwie kilka lat, a potem też jakoś nie było okazji. Teraz już wiem, że koniecznie muszę to zaniedbanie nadrobić. Jednak dzięki temu historia opisana w książce "Chłopiec z listy Schindlera" była mi nieznana, a przez to budząca większe zainteresowanie. Tzn. oczywiście wiedziałam, że książka opowiada o Holocauście (zresztą okładka nie pozostawia żadnych wątpliwości), nazwisko Schindler obiło mi się niejednokrotnie o uszy, ale szczegóły pozostawały niejasne. 

Leon Leyson, a właściwie Lejb Lejzon, urodził się w Polsce, we wsi Narewka niedaleko Białegostoku. Jego dzieciństwo było szczęśliwe i beztroskie, spędzone w gronie licznej i kochającej się rodziny, w kręgu przyjaciół, w świecie, w którym dwie różne kultury - chrześcijańska i żydowska - współistniały ze sobą. Oczywiście, nie bez zgrzytów, ale jednak pokojowo. W 1938 roku rodzina Lejzonów przeniosła się do Krakowa - i właśnie ta decyzja uratowała Leonowi życie. 

Książka "Chłopiec z listy Schindlera" ma charakter wspomnieniowy. Jest to opowieść o młodości autora, której kilka najlepszych lat zabrała wojna. Leon był jeszcze dzieckiem, gdy Niemcy wkroczyli do Polski. Książka opowiada o życiu w getcie i obozie, o strachu, głodzie, śmierci, a przede wszystkim poniżeniu, jakiego doznawała ludność żydowska podczas II wojny światowej. Ale jest to również historia o bohaterstwie, o tym, "że pojedynczy człowiek może przeciwstawić się złu"*. Dowiadujemy się także, jak potoczyły się powojenne losy autora, już niezwiązane z Polską. 

Książkę czyta się błyskawicznie. Autor opowiada o swoim życiu ciekawie, ale zwyczajnie, bez patetyczności. Pozycja nie wniesie pewnie nic nowego do wiedzy czytelnika o Holocauście, ale jest to kolejny ważny głos świadka tamtych wydarzeń. Prosty język (co jest bez wątpienia zaletą tej książki) i czytelny przekaz pozwolą dotrzeć do każdego, nawet do bardzo młodego czytelnika. Na szybkie tempo czytania wpływa również rozmiar czcionki, która jest według mnie bardzo duża - tak naprawdę, gdyby była mniejsza, historię można by zmieścić na 150 stronach zamiast 250. 

Jeśli macie ochotę poznać (być może kolejną, podobną do innych, ale jednak zawsze wyjątkową) historię chłopca, który przeżył piekło II wojny światowej, to zachęcam do lektury.   

*cytat z książki, str. 223

środa, 13 sierpnia 2014

Telemetr

Dziś cytat. Czasami, gdy obserwuję pomysły i poczynania niektórych ludzi, przypomina mi się "Telemetr" - fragment genialnego dzieła Tuwima i Słonimskiego "W oparach absurdu". Znacie?

"Telemetr jest świetnym przyrządem służącym do mierzenia odległości.
Przyrząd nastawia się na jakiś przedmiot daleki, np. pojedynczy krzew. Następnie za pomocą, powiedzmy otwarcie, skomplikowanych dość sposobów, odcyfrowuje się odległość, która wypada, dajmy na to, 1200m. Potem przystępujemy do drugiej części pomiaru, tzw. sprawdzenia. Mierzy się krokami odległość między telemetrem a owym krzakiem. Wypada po zamianie na metry - 200m.
Oczywiście, to drugie rozwiązanie jest słuszne.
Otrzymaliśmy zatem za pomocą telemetru rezultat najbardziej dokładny, iż popełniony błąd wynosi 1000m. Mógłby ktoś zarzucić, iż prościej byłoby pominąć skomplikowane obliczenie i od razu odmierzyć odległość krokami. Dobrze. Ale w takim wypadku do czegóż by służył telemetr? Trudno i darmo. Maszyny zastępują dziś człowieka."
Telemetr, w: A. Słonimski, J. Tuwim, W oparach absurdu.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Mirosław Tomaszewski, "Marynarka"



Mirosław Tomaszewski jest znanym wielu czytelnikom pisarzem i dramaturgiem. Napisał m. in. powieści Pełnomocnik oraz Ugi. Jego najnowszym dziełem jest Marynarka – lektura tej książki była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Tomaszewskiego.


Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni 2005 roku m. in. w Gdańsku – mieście szczególnie naznaczonym przez historię, zarówno tę dawno minioną, jak i najnowszą. I właśnie wydarzenia związane z historią najnowszą, a dokładnie ze strajkiem stoczniowców w grudniu 1970 roku, są ważnym wątkiem powieści. Nie ukrywam, że to ten aspekt książki najbardziej mnie kusił, ponieważ moja wiedza na ten temat jest znikoma.

      
Autor starał się pokazać wydarzenia z różnych stron, patrzymy więc na nie oczami stoczniowców, ich rodzin (także rodzin poległych), lekarzy, którzy udzielali pomocy rannym, choć mogły ich za to spotkać represje,  ale również oczami tych, którzy byli po drugiej stronie, np. przebrani za robotników na polecenie władz podburzali tłum, czy żołnierzy, którzy strzelali do protestujących. To celny zabieg pozwalający na ukazanie złożoności sytuacji. Oczywiście, pewnie można na ten temat jeszcze wiele powiedzieć, ale dla osoby, która nie ma ogromnej wiedzy o Grudniu 1970 roku książka stanowi znakomity punkt wyjścia do samodzielnego zgłębienia tematu. Szczególnie że wydarzenia zostały przedstawione nie w sposób „podręcznikowy”, czyli za pomocą liczb, statystyk i suchych faktów, ale właśnie z punktu widzenia ludzi w to zaangażowanych.  


Równie ważne i także ciekawe są wydarzenia tworzące zasadniczą część akcji i dziejące się w 2005 roku. Poznajemy wielu różnorodnych bohaterów: dziennikarkę Ninę, jej szefa Jana, niespełnionego muzyka Adama, biznesmena Karola oraz jego podwładnego i zarazem zięcia, Witka. Dla nich wszystkich temat Grudnia ’70 jest ważny, choć dla każdego z innego powodu. Różne są też relacje łączące bohaterów.  Autor stara się także przedstawić, jak nasze decyzje, wybory z przeszłości, nawet wydawałoby się, że odległej i już zamkniętej, mogą wpłynąć na teraźniejszość. Sama powieść rozpoczyna się morderstwem: w sylwestrową noc 2004 roku ktoś włamuje się do domu schorowanego fotografa, zabija go i kradnie tylko jedną rzecz – kopertę o tajemniczym oznaczeniu ZO171270. Samo morderstwo okazuje się niezbyt istotne dla fabuły, natomiast zawartość koperty – bardzo. Żeby pobudzić zainteresowanie mogę jeszcze dodać, że fotograf nie jest jedynym trupem, który się w powieści pojawi… Ale żeby dowiedzieć się kto, dlaczego i jak zginie musicie przeczytać książkę. Fabuła, chociaż momentami przewidywalna, na ogół trzymała w napięciu, a kilka zwrotów akcji bardzo mnie zaskoczyło.  Powieść czyta się naprawdę dobrze i choć na początku styl autora trochę mnie drażnił, to szybko się przyzwyczaiłam i potem już nie mogłam się od książki oderwać. Dobrym zabiegiem było podzielenie powieści na krótkie rozdziały, co ułatwia szybkie czytanie (znacie to: jeszcze tylko jeden rozdział, przecież to tylko kilka stron…).

    
Bardzo podobał mi się motyw tytułowej marynarki, która spaja ze sobą rok 2005 i 1970. Lubię, jak w powieściach pojawia się jakiś rekwizyt o szczególnym znaczeniu. Trochę jak w teatrze lub filmie:)

     
Książka jest różnorodna pod względem tematycznym, trudno więc byłoby ją przyporządkować do jakiegoś określonego podgatunku. Zawiera elementy powieści sensacyjnej, obyczajowej, a także historycznej (wszak wydarzenia z 1970 roku to dla wielu już historia). Takie połączenie uatrakcyjnia lekturę.

      
Trochę przeszkadzało mi to, że niektóre wątki zostały potraktowane "po macoszemu", czasem nie wiedziałam, po co się w lekturze pojawiały, skoro autor ich nie rozwijał. Wiem, że jeśli nie chce się tworzyć wielotomowego dzieła, to nie da się wszystkim bohaterom (szczególnie drugo- lub trzecioplanowym) czy wydarzeniom poświęcić więcej uwagi, jednak wydaje mi się, że rozwinięcie niektórych motywów wzbogaciłoby powieść. 


Moje pierwsze spotkanie z twórczością Mirosława Tomaszewskiego było całkiem udane. „Marynarkę” czyta się naprawdę dobrze, jest to ciekawa, zgrabnie napisana powieść. Wartości lekturze dodaje fakt poruszenia tematu wydarzeń grudniowych, nieczęsto jeszcze spotykanego w literaturze pięknej. Ważne informacje historyczne podane są w sposób interesujący i przystępny, a sama skomplikowana sytuacja ukazana z różnych stron. I chociaż powieść być może nie zostanie na długo w pamięci, to jednak niejednego czytelnika zainteresuje tematem Grudnia i skłoni do samodzielnego poszukania dodatkowych informacji. Poza tym lektura na pewno stanowi ciekawy sposób na spędzenie wakacyjnego popołudnia i wieczoru. Zachęcam do przeczytania.  

I jeszcze link do strony autora: http://tomaszewski.edumuz.pl

Za możliwość przeczytania e-booka dziękuję Pani Marii Zofii Tomaszewskiej. 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Interesująca opowieść o Muranowie

"Stacja Muranów" Beata Chomątowska 

Chociaż Warszawę po kilkuletnim studenckim epizodzie opuściłam już jakiś czas temu i na co dzień za tym miastem specjalnie nie tęsknię, to jakoś ciągnie mnie ostatnio do książek z nim związanych. Nie tak dawno pisałam o zbiorze opowiadań "Mówi Warszawa", a dziś chciałabym Wam przedstawić kolejną książkę związaną z tym miastem - "Stację Muranów".

Muranów to miejsce o szczególnej historii. Dzielnica (czy może raczej osiedle) Warszawy, swoimi korzeniami sięgająca XVII wieku. Przed II wojną światową zamieszkana głównie przez ludność pochodzenia żydowskiego, w czasie wojny to właśnie tam hitlerowcy utworzyli getto. To miejsce, które było świadkiem cierpienia wielu ludzi, ich rozpaczliwej walki o własną godność, a w końcu śmierci. Miejsce zupełnie zrównane z ziemią przez nazistów, które po wojnie zostało zbudowane od nowa. Właśnie zbudowane, a nie odbudowane, bo dzisiejszy Muranów niewiele ma wspólnego z tym przedwojennym.

O tym wszystkim pisze Beata Chomątowska w książce "Stacja Muranów". Jest to połączenie monografii z reportażem. Autorka, pisząc o historii dzielnicy, sięga również do jej początków, jednak skupia się głównie na XX i początkach XXI wieku. I nic dziwnego, ponieważ to przede wszystkim przez ostatnie sto lat Muranów był świadkiem Wielkiej Historii, niestety tragicznej w skutkach dla wielu mieszkańców. Chomątowska pisze o przedwojennej tętniącej życiem dzielnicy, o getcie i powstaniu, budowaniu nowego na gruzach starego, a także o Muranowie współczesnym, dzisiejszym. Autorka wiele uwagi poświęca architekturze przedwojennej i powojennej oraz rozmaitym planom zagospodarowania tego miejsca po II wojnie światowej. Jeszcze jednym tematem tej pozycji, dla mnie najważniejszym, są ludzie związani z Muranowem. Chomątowska stara się choćby w kilku zdaniach nakreślić ich losy, nie tylko te związane z Warszawą. 

Książkę wzbogacają różne zdjęcia, pocztówki, skany map. Na uwagę zasługuje również wykaz źródeł. Autorka sięgnęła do ogromnej ilość książek i artykułów traktujących o Muranowie, znalazło się też miejsce dla literatury pięknej, do której kilkakrotnie się odwołuje. Oczywiście, cennym źródłem były też rozmowy z mieszkańcami oraz z ludźmi zajmującymi się historią dzielnicy. Książka napisana jest ciekawie, jej język jest bardzo staranny, co w połączeniu z tematyką sprawia, że czyta się ją jak dobrą powieść. (W trakcie lektury nawet jej rozmiary - a jest grubaśna - przestają przerażać). 

Myślę, że to pozycja obowiązkowa dla mieszkańców Warszawy (szczególnie Muranowa) oraz wszystkich tych, którzy interesują się historią Żydów w Polsce. Jednak zainteresować może również innych. Zachęcam do lektury.   

  

sobota, 2 sierpnia 2014

Wagner, Gdańsk i wojna - "Śpiewaj ogrody" Paweł Huelle

Bardzo lubię twórczość Pawła Huellego. Kilka lat temu, zupełnie nie znając autora, przeczytałam "Weisera Dawidka" (albo "Opowiadania na czas przeprowadzki" - nie pamiętam, co było pierwsze) i wsiąkłam. Pochłonęłam kolejne opowiadania i powieści, m. in. książki Mercedes-Benz, Castorp, Ostatnia Wieczerza. Jak to zwykle bywa, jedne teksty zachwycały, a inne okazywały się tylko bardzo dobre lub dobre, choć zawsze w przypadku tego autora warte przeczytania.

"Śpiewaj ogrody" oczywiście chciałam przeczytać od kiedy o książce usłyszałam, od razu kupiłam, ale niestety tradycyjnie musiała odstać swoje na półce, zanim znalazłam czas na lekturę. Nastawiałam się na wspaniałe doznania czytelnicze, bo i nazwisko autora zobowiązuje, i tytuł intrygujący, i opis na okładce ciekawy, i okładka... Okładka jest piękna, mogłabym siedzieć i się w nią wpatrywać zamiast czytać. Taka okładka musi skrywać arcydzieło! (Chociaż po przeczytaniu nie bardzo dostrzegam jej związek z treścią, ale nadal mnie zachwyca) Być może na skutek zbyt wysokich wymagań trochę mnie lektura zawiodła.


Głównymi bohaterami książki są małżonkowie Ernest Teodor i Greta Hoffmannowie, tłem akcji oczywiście Gdańsk. On był kompozytorem, ona śpiewaczką. Poznali się, pokochali, pobrali i zamieszkali w domu przy Polankach. Pewnego dnia Ernest Teodor w starym antykwariacie odkrył zaginioną i niedokończoną operę Wagnera. Postanawia ją opracować, przygotować do wystawienia na scenie. Są lata 30. XX wieku - wiadomo jakie znaczenie dla nazistowskich Niemiec miały dzieła Wagnera. Ernest Teodor jednak nie popiera Hitlera i jego zwolenników... Ale "Śpiewaj ogrody" to nie tylko opowieść o Hoffmannach. Ważny jest narrator (jak często w przypadku tego autora narrator jest pierwszoosobowy) i jego ojciec oraz pan Bieszk. Interesująca jest kompozycja powieści - nie ma tu ciągu przyczynowo-skutkowego, jednej płaszczyzny czasowej. Narrator opowiada nam o swoim dzieciństwie i młodości, a ich ważnym elementem były rozmowy ze starszą sąsiadką, panią Gretą Hoffmann, która po wojnie nie wyjechała z Gdańska. I jak to w opowieści - przeplatają się ze sobą różne wydarzenia wesołe i smutne, często skutek wyprzedza przyczynę, mieszają się lata 30., 40., 60. i 70., kultury niemiecka, polska i kaszubska. W utworze pojawiają się również odniesienia do XVIII wieku, poprzez przytaczanie historii i fragmentów pamiętników pewnego Francuza, który przed laty mieszkał w domu należącym w latach 30. do Hoffmannów. Jest to wątek smutny, przygnębiający i przerażający. I zupełnie niepasujący według nie do książek Pawła Huellego. Nie podobał mi się i uważam, że nie jest w książce potrzebny, a wręcz ją psuje. 

Ale nie tylko ludzkie losy uwikłane w wielką historię są tematem tej książki. Najważniejsza jest muzyka, która, mniej lub bardziej zauważalna, snuje się przez całą powieść. Czytając różne recenzje powieści, spotkałam się z zarzutami, że przez tą nadmierną muzyczność utworu trudno się go czyta, jeśli nie jest się specjalnie przygotowanym do odbioru takiego tekstu. Nie zgodzę się z tym. Książkę czyta się naprawdę dobrze, od niektórych fragmentów nie sposób się oderwać, chociaż jest już 2 w nocy, a rano trzeba wstać... Nie mam zupełnie przygotowania muzycznego, poza paroma podstawowymi nie znam terminów z tą sztuką związanych, a nawet niestety, wstyd się przyznać, niezbyt wiele wiem o muzyce klasycznej. Pomimo to książka jest całkowicie przystępna i zrozumiała, nie trzeba się co chwilę odrywać od lektury, by wyjaśnić jakieś nieznane słowo czy przywołane nazwisko. Oczywiście, nie jest to wakacyjne czytadło i wymaga od odbiorcy pewnego skupienia, ale to chyba już sugeruje samo nazwisko autora. 

Trudno mi podsumować krótko moje wywody, bo powieść wiele sprzecznych emocji we mnie wywołuje. Książka jest na pewno ciekawa i warto ją przeczytać. Jednak najlepszych dzieł Pawła Huellego (jakimi w moim odczuciu były "Weiser Dawidek" i "Opowiadania na czas przeprowadzki") nie przebije.