piątek, 27 grudnia 2013

"Mgnienie ekranu" Terry Pratchett

Pratchett to zawsze Pratchett. W każdej postaci jest genialny, ale... No właśnie: ale. Chyba po prostu krótka forma, jaką jest opowiadanie, nie należy do moich ulubionych i dlatego zbiór do mnie nie trafia w takim stopniu jak powieści Pratchetta.

Książka złożona jest z kilkudziesięciu krótszych (czasem bardzo) lub dłuższych tekstów, podzielonych na dwie grupy: "Opowiadania spoza Świata Dysku" oraz "Opowiadania ze Świata Dysku". Właściwie to nie tylko opowiadania, znajdziemy tu również inne gatunki, np. przemówienie Lorda Vetinariego czy Hymn Ankh-Morpork. 

"Mgnienie ekranu" to prawdziwa gratka dla fanów, szczególnie polskich, którzy nie zawsze mieli możliwość śledzenia na bieżąco brytyjskiej prasy w poszukiwaniu śladów Pratchetta. Rozproszone teksty zostały zebrane w jeden tom. Utwory powstawały na przestrzeni ponad czterdziestu lat. Najstarszy z nich pochodzi z 1963 roku i jest jednym z pierwszych napisanych i opublikowanych opowiadań autora. Najmłodszy z 2010. Bardzo podobało mi się to, że każdy, nawet najkrótszy, tekst został opatrzony niedługim komentarzem autora. Dzięki temu dowiadujemy się kiedy i dlaczego konkretny utwór powstał, gdzie został opublikowany, jakie emocje towarzyszyły pisaniu. To bardzo wzbogaca lekturę. 

Same teksty są (jak to zazwyczaj w zbiorach bywa) różne. Od niektórych nie sposób się oderwać ("Rybki małe ze wszystkich mórz"), inne się po prostu czyta ("Karta świąteczna z kopertą - 20 pensów") lub przelatuje wzrokiem ("Karty kolekcjonerskie..."). Mnie, zapewne tak jak większość polskich fanów, zachwycały przede wszystkim teksty ze Świata Dysku, ale te spoza również były ciekawe. Tak jak napisałam we wstępie - wadą utworów jest ich długość. Są za krótkie! Ledwie człowiek się wciąga, a już opowiadanie się kończy... I tak jak każdą powieść ze Świata Dysku mogę czytać po wielokroć, tak do tych opowiadań najpewniej nie wrócę. Jednak cieszę się, że je przeczytałam. 

"Mgnienie ekranu" to pozycja obowiązkowa dla każdego fana, natomiast jeśli ktoś nie zna twórczości Pratchetta to lepiej niech zacznie od innych utworów.

A Hymn Ankh-Morpork można znaleźć na Youtube :-)   

poniedziałek, 23 grudnia 2013

sobota, 14 grudnia 2013

O kanonie lektur szkolnych słów kilka...

Ostatnio prawie wcale tu nie zaglądam. Mało piszę i, niestety, również mało czytam nowych rzeczy... Okazało się, że pierwszy rok pracy nauczyciela jest niezwykle absorbujący, a przygotowywanie lekcji i sprawdzanie klasówek zajmuje 25 godzin na dobę (o samym prowadzeniu lekcji, sobotnich zajęciach dodatkowych, wyrównawczych, przygotowujących do matury, rozmaitych kółkach itp. nie wspominam nawet). Jednym słowem - ceńcie nauczycieli (szczególnie polonistów!). Mam nadzieję jednak, że wkrótce nauczę się na nowo gospodarować swoim czasem i znajdę go też trochę na blogowanie:)

Książkami, do jakich ostatnio najczęściej zaglądam, są lektury. Bo okazuje się, że jeśli człowiek czytał coś w liceum, a nawet na studiach, to po kilku latach niewiele pamięta. A treść trzeba znać szczegółowo - choćby po to, aby przygotować kartkówki. Wbrew temu, co może sugerować tytuł posta, nie chcę tutaj dokładać mojego głosu do dyskusji na temat współczesnego kanonu szkolnych lektur. Przeistacza się on ciągle, sporo zmian zaszło od czasów, kiedy byłam w liceum (a to wcale nie tak dawno!), a z tym, co w szkole czytali moi rodzice czy dziadkowie pewnie niewiele ma obecna lista lektur wspólnego. A wszystko po to, by zachęcić młodzież do czytania książek, by teksty poznawane w szkole były nie tylko wartościowe i ważne dla kultury, ale przede wszystkim ciekawe dla młodych ludzi. Wszystko to słusznie i pięknie, ale większość młodych ludzi i tak tych książek nie czyta, z tego tylko względu, że są to lektury... Ale ja nie o tym miałam pisać. 

Moją pisaninę kieruję do osób, które edukację szkolną mają już dawno za sobą. W zależności od osobistych doświadczeń lekcje języka polskiego różnie wspominamy. Jednak większość przyzna, że trzeba było duuuużo czytać. I chyba mało kto rzeczywiście przeczytał wszystkie lektury. A nawet jeśli, to bez delektowania się ich artyzmem, tylko szybko, żeby zdążyć na wyznaczony termin i skupiając się na niewiele znaczących szczegółach, jak rozmiar rękawiczki Izabeli Łęckiej (wszak o to na pewno zapyta nauczyciel, by sprawdzić poziom naszej znajomości tekstu). Rzadko kto dostrzega piękno i wartość tych utworów w liceum, a później wielu z nas do nich nie wraca. A szkoda, bo warto. Do wielu tekstów zresztą trzeba dorosnąć, w szkole średniej w pełni ich zrozumieć nie byliśmy w stanie.

Do tych przemyśleń natchnęła mnie lektura Ludzi bezdomnych Żeromskiego. Jak ja się męczyłam z jego twórczością w szkole! Przeczytałam, ale nie mogłam dostrzec ani piękna, ani wartości. Na studiach utwory Żeromskiego omijałam szerokim łukiem - i tak nie dało się przed egzaminami przeczytać wszystkiego, więc wolałam sięgać po ciekawsze teksty. Natomiast teraz nie miałam wyjścia, trzeba było przed omawianiem lektury z maturzystami przypomnieć sobie treść. Zaczęłam czytać - i nie mogłam się oderwać! Nie sądziłam, że to kiedykolwiek stwierdzę, ale ten Żeromski jednak ma w sobie coś. 

I niepotrzebnie się tak rozpisałam, bo myśl, którą chcę przekazać jest zwięzła i krótka: sięgnijcie po lektury raz jeszcze!

   

 

sobota, 9 listopada 2013

"Dziecko Noego", Eric-Emanuel Schmitt

Często krytykuje się twórczość Schmitta. Że banalna, że przewidywalna, że prosta, że mało ambitna... Być może.
Jednak "Dziecko Noego" to powieść, której właśnie teraz było mi trzeba. I, tak jak kiedyś przy "Oskarze i pani Róży", tak teraz również nie żałuję żadnej chwili poświęconej na lekturę. Chociaż przyznać trzeba, że chwil tych nie było wiele - utwór jest króciutki, zaledwie 130 stronicowy. A jednak jest w nim miejsce i na strach, i na łzy, i na zwyczajną ludzką dobroć... (O treści powiem tylko tyle: opowiada o losach żydowskiego chłopca w Belgii w trakcie II wojny światowej) 
Być może niektóre książki muszą być banalne, przewidywalne, proste, mało ambitne. Być może o pewnych sprawach tak najlepiej mówić.
Polecam.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Mieczysław Abramowicz, "Każdy przyniósł, co miał najlepszego"

Książka warta każdej minuty poświęconej na jej lekturę. Solidnie przygotowana, ciekawie napisana. Wstrząsająca, bo choć niby wszystko się już wie o Holocauście i wszystko już na ten temat powiedziano, to jednak obok dzieła Abramowicza nie można przejść obojętnie. Książka została zresztą doceniona przez krytyków i kilka lat temu nominowana do nagrody literackiej Nike. 

Autor jest historykiem związanym z Gdańskiem, interesuje się m. in. teatrem i kulturą żydowską tego miasta. To właśnie gdańskim żydom i ich losom w dwudziestoleciu oraz podczas II wojny światowej poświęcona jest książka. Zawiera kilkanaście opowiadań, napisanych na podstawie różnych dokumentów, wieloletnich badań, świadectw osób, które przeżyły koszmar wojny. Od początku czytelnik zastanawia się, czy opisane historie są prawdziwe (a świadczyć o tym mogą choćby odwołania do notatek policyjnych czy nadanie niektórym opowiadaniom pozorów zapisu autentycznej rozmowy bohatera z autorem). Ale, zgodnie ze słowami, które otwierają książkę, nie to jest najważniejsze:
Historie, które opowiadam, są prawdziwe.
Niezależnie od tego, czy się zdarzyły, czy nie.  (s. 4)
Niektóre motywy, zdarzenia, postacie pojawiają się w kilku opowiadaniach. Daje to wrażenie całości, za pomocą tego zabiegu autor pokazuje, jak splatają się losy ludzkie. Nie tylko zresztą żydzi są bohaterami książki. Występują tu również Niemcy, Polacy, Rosjanie. 
Książkę scala też inny zabieg. Autor w różnych opowiadaniach powtarza te same zwroty, a nawet dłuższe, złożone z kilku zdań, fragmenty. Dotyczą one za każdym razem czego innego, inaczej są rozumiane. Znakomitym przykładem może być choćby tytułowe Każdy przyniósł, co miał najlepszego, które pojawia się w wielu tekstach. 

Każde opowiadanie zilustrowane jest też niewielką fotografią miejsca lub przedmiotu, którego dotyczy. Na końcu zamieszczone jest też wyjaśnienie użytych w utworach słów hebrajskich, aramejskich, jidysz, ale także niemieckich lub kaszubskich. 

Książka naprawdę warta przeczytania. Choć zdecydowanie nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna.        

niedziela, 18 sierpnia 2013

"Uśmiech dzieciństwa" Marii Dąbrowskiej

Maria Dąbrowska należy do grona tych pisarek, których nazwisko każdy zna, jednak mało kto ich dzieła jeszcze dzisiaj czyta. A że po klasykę warto sięgać (bo w końcu z jakiegoś powodu jest klasyką), postanowiłam nadrobić moją zupełną nieznajomość utworów jednej z najbardziej uznanych polskich pisarek XX wieku. Lekturę jej najważniejszego dzieła - Nocy i dni - poprzedziłam jednak czymś zdecydowanie mniej obszernym, czyli zbiorem opowiadań Uśmiech dzieciństwa. Jest to kilkanaście krótkich utworów, silnie autobiograficznych, pisanych w latach 20. Wydanie, którym dysponowałam, dodatkowo wzbogacały fotografie z lat dziecinnych pisarki, a także zdjęcia jej najbliższych (bohaterów opowiadań zresztą) i domu, w którym się wychowała. 

I co się okazało? Że pisarstwo znakomitej autorki, pomimo upływu lat, nadal wzrusza i porusza. Że wiele jest punktów wspólnych między jej dzieciństwem a moim, chociaż na tak różne czasy owe dzieciństwa przypadły. Że czas najwyższy odważyć się i wreszcie sięgnąć po Noce i dnie...  

wtorek, 6 sierpnia 2013

Tuwim.

Tuwim. Poeta ukochany. Ulubiony. Najlepszy z najlepszych. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu od kilku lat zachwyca. Tuwim wielkim poetą był. I tyle.

A oto kolejny nabytek. Wyszukany, wyszperany. Kupiony w jakimś ulicznym "antykwariacie". Za grosze. 

Stary i zniszczony egzemplarz. Oczywiście, jak zwykle. Ale właśnie takie mają największy klimat.
Całkiem sporo już tych książek w "Tuwimowej" kolekcji, chociaż jeszcze wielu brakuje. A w posiadanie wszystkich weszłam w podobny sposób - przypadkiem, zupełnie niespodziewanie. Za grosze. A dla mnie są warte o wiele więcej. 

Polski słownik pijacki i Antologia bachiczna są dokładnie tym, co sugerują tytuły. Nie ma tu wierszy samego Tuwima. Autor zadał sobie trud zgromadzenia i wyjaśnienia wszelkich znanych mu terminów związanych ze spożywaniem alkoholu, używanych w różnych okresach i regionach, a więc nie zawsze powszechnie znanych i rozumianych (szczególnie dzisiejszemu czytelnikowi).
"Antologia bachiczna" to z kolei wybór utworów (lub ich fragmentów) dotyczących trunków oraz ich konsumpcji. Autorzy są mniej lub bardziej znani, mamy tu jednak takie nazwiska jak Kochanowski, Rej, Krasicki. Antologia... zawiera również wybór pieśni mieszczańskich i ludowych.

A to wszystko okraszone ilustracjami pana Topolskiego. Ach. 
 

piątek, 2 sierpnia 2013

Jeżycjada po raz 19.

McDusia, Małgorzata Musierowicz

Zgodnie z moim starym, trwającym od lat, zwyczajem, nowa powieść Małgorzaty Musierowicz pojawiła się na domowej półce zaraz po ukazaniu się na rynku. Jednak, nie wiem dlaczego, do tej pory zwlekałam z jej przeczytaniem. A to brak czasu, a to inne pilniejsze lub teoretycznie ciekawsze lektury. Wreszcie w ostatnich dniach sięgnęłam po McDusię i od pierwszych stron zupełnie wsiąknęłam w Borejkowski świat...

Dużo o tej książce pisać nie będę. Kto zna i kocha Jeżycjadę, już ją na pewno przeczytał (a jeśli nie, to niech jak najszybciej nadrabia zaległości!). Kto twórczości poznańskiej autorki z jakichkolwiek względów nie lubi, to ten tom prawdopodobnie także go nie przekona. Jeśli znajdzie się ktoś, kto zupełnie nie zna Jeżycjady, to oczywiście może zacząć czytanie od końca cyklu, czyli od McDusi, ale ja proponuję najpierw zapoznać się z poprzednimi tomami. Według mnie najlepiej zacząć od trzeciego, czyli Kwiatu kalafiora. Ale każda pozycja cyklu ma swój urok i niepowtarzalny klimat. 

Powiem (a raczej napiszę) jeszcze tylko, że dużo w McDusi Borejków, Strybów i Pałysów, a także wiele, wiele informacji o innych bohaterach cyklu. Tytułowa bohaterka to Magdusia Ogorzałkówna. 

Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, czyli Wnuczki do orzechów... Może wreszcie o córeczkach Patrycji coś więcej tam będzie? 

sobota, 20 lipca 2013

Z pasją o gotowaniu

Zwykła książka kucharska, Anna Karasiowa

Jak wiele młodych mężatek, postanowiłam zgłębić tajniki sztuki kulinarnej. Umiejętności gotowania nie wyniosłam z domu rodzinnego, w którym przygotowywanie posiłków traktowane było jako zło konieczne. Musiałam więc zacząć od podstaw. Z pomocą przyszła, otrzymana w prezencie u progu małżeństwa, wyjątkowa książka kucharska, napisana przez Annę Karasiową. 

Wiele mówi już sam tytuł Zwykła książka kucharska. Zgodnie z sugestią w nim zawartą, w książce dominują przepisy łatwe, codzienne, przystępne dla każdego, no właśnie "zwykłe". Co nie znaczy, że potrawy na ich podstawie przyrządzone są niesmaczne. Przeciwnie - są pyszne! Oczywiście, znajdziemy tu także kilka przepisów trudniejszych, czy nawet arcy-trudnych, których realizacja jest bardziej czaso i pracochłonna. Jednak jest ich stosunkowo niewiele. 

Autorka zebrała przepisy potraw, które sama lubi i często wykonuje. Podzielone zostały na kilka użytecznych kategorii: Co nieco na śniadanie, Prosimy do stołu na obiad, Prosimy do stołu w święta i po świętach, Szczypta wiedzy. Rozdziały poświęcone potrawom obiadowym i świątecznym są obszerne, wewnętrznie podzielone na mniejsze. Szczypta wiedzy dotyczy przypraw i ziół używanych w kuchni. W książce odnajdziemy nie tylko przepisy na dania typowo polskie (choć one przeważają), ale również te charakterystyczne dla innych kultur. 

Mile zaskoczyło mnie również, że Zwykła książka kucharska to nie tylko zbiór przepisów. Towarzyszy mu odautorski komentarz, o charakterze narracyjnym. Zgodnie ze słowami wydawcy na okładce, to opowieść kulinarna Anny Karasiowej. Wszystko to sprawia, że książka jest sympatyczniejsza w odbiorze i można ją nawet w poszukiwaniu inspiracji przeczytać od deski do deski.

Ładnie wydana, niegruba, w twardej oprawie, przepisy są przejrzyste, oddzielnie podane składniki, oddzielnie sposób wykonania. Towarzyszą im również zdjęcia, chociaż jest ich niewiele. Jak na moje potrzeby za mało, ale wydaje mi się, że dla wielu osób może to być plusem - nie grozi przerost formy nad treścią. 

Można Zwykłej książce kucharskiej zarzucić, że wiele (zbyt wiele) jest w niej przepisów  powszechnie znanych, że nie trzeba korzystać z książki kucharskiej, żeby zrobić pierogi czy naleśniki... Otóż... w moim przypadku właśnie trzeba! Innymi słowy: nie jest to podręcznik dla osób zaawansowanych w sztuce kulinarnej, ale idealny przewodnik dla początkujących.  

piątek, 19 lipca 2013

"Koniec gry" Anny Onichimowskiej

Anna Onichimowska jest autorką poczytnych utworów dla dzieci i młodzieży, po które jednak osoby dorosłe bez obaw mogą (a nawet powinny) sięgnąć. Pisarka porusza ważne i trudne tematy, problemy, o których często się z dziećmi i młodzieżą nie rozmawia. Lektura jej książek zmusza do refleksji, do zastanowienia się nad kwestiami, o jakich często wolimy nie myśleć, nad problemami, których wolimy nie zauważać.

W utworach Onichimowskiej, co podkreślone zostało zresztą w wielu recenzjach i artykułach na temat jej twórczości, bardzo często pojawia się temat domu i rodziny. Rodziny niestety nie zawsze prawidłowo funkcjonującej, często dysfunkcyjnej, choć pozornie mogłoby wydawać się, że zwykłej, normalnej, poprawnej. No właśnie, jedynie poprawnej...

Powieść Koniec gry przeznaczona jest dla starszej młodzieży. Porusza temat od dawna eksploatowany w literaturze i filmie, rzadko jednak do tej pory obecny w utworach młodzieżowych, szczególnie rodzimych - homoseksualizm. 

Głównego bohatera poznajemy jako 25-latka, prowadzącego w miarę ustabilizowane życie. Ma pracę, przyjaciół, jest w stałym, szczęśliwym związku, jedynie kontakty z rodzicami i rodzeństwem są mniej niż szczątkowe... Pogrzeb brata, o którym Alek dowiaduje się z prasy (!) jest pretekstem do przypomnienia sobie wydarzeń z przeszłości, jednego, ostatniego przed osiągnięciem pełnoletniości, roku z życia chłopaka. Zasadnicza część akcji powieści ma miejsce właśnie wtedy. Dowiadujemy się, z jakimi problemami borykał się nastoletni Alek, jakie rozterki towarzyszyły odkrywaniu własnej seksualności, jak doszło do zerwania teoretycznie najtrwalszych relacji międzyludzkich - z najbliższą rodziną. 

Temat rodziny jest w utworze bardzo ważny. Autorka bezlitośnie obnaża pewne wady, pokazuje brak logiki w myśleniu i postępowaniu, a także, a może przede wszystkim, brak szczerej miłości, zaufania i szacunku w relacjach między rodzicami a dziećmi. No bo jak to możliwe, że rodzice wyrzucają własne dziecko z domu i zrywają z nim kontakt tylko dlatego, że ma inną od nich orientację seksualną? Że nie chcą nawet wysłuchać i spróbować zrozumieć własnego syna? Że "skreślają" (według słów ojca) wrażliwego i dobrego chłopaka, a nie widzą nic złego i niewłaściwego w postępowaniu drugiego syna, młodego nacjonalisty, który niejednokrotnie ucieka się do postępowania nagannego moralnie (np. pobicia, kradzieże)? 

Na szczęście nie wszystko w powieści jest negatywne, a świat nie jest czarno-biały. Alek dostaje pomoc z zupełnie niespodziewanej strony. W końcu udaje mu się także odnaleźć szczęście, ale nie to jest najważniejsze w utworze. Najważniejsze są właśnie relacje rodzinne i szerzej - międzyludzkie, a także poczucie osamotnienia i zagubienia, jakie towarzyszy wielu młodym ludziom, borykającym się z różnymi mniejszymi i większymi problemami. 

Oczywiście, można powieści zarzucić, że opisywane w niej wydarzenia dalekie są od rzeczywistości, że kondycja rodziny nie jest taka zła, a miłość rodziców do dziecka zawsze zwycięży. Zapewne w wielu wypadkach jest to prawdą (na szczęście!). Jednak wydaje mi się, że niestety w równie wielu w podobnej sytuacji w naszym mało tolerancyjnym społeczeństwie może dojść do wydarzeń takich, jak te opisane w powieści. 

Ogromnym plusem utworu jest przygotowanie autorki do podejmowanego tematu. Nie ma tutaj schematów myślowych, stereotypów - przeciwnie, niejednokrotnie są one obalane. W natłoku różnego rodzaju powieści, wydarzeń, filmów, które wykorzystują popularny i kontrowersyjny nieraz temat, a z których tak naprawdę nic nie wynika, pisarce udało się stworzyć coś nowego, ciekawego i wartościowego. Dobrze, że takie książki powstają, od trudnych pytań i tematów nie można uciekać, a im wcześniej młody człowiek się z nimi zmierzy, tym lepiej. 

Utwory Anny Onichimowskiej polecam nie tylko dzieciom i młodzieży, ale, może nawet bardziej, dorosłym, szczególnie rodzicom i wychowawcom. Autorka znakomicie przedstawia psychikę, emocje, przeżycia młodych ludzi. Ukazuje, jak błahe z pozoru niedociągnięcia opiekunów, nawarstwiając się, mogą prowadzić do tragedii...  

środa, 17 lipca 2013

Owczy punkt widzenia

Sprawiedliwość owiec, Triumf owiec Leonie Swann

O powieściowym cyklu o owcach usłyszałam już dosyć dawno - kiedy to, zaraz po ukazaniu się na polskim rynku, Triumf... był czytany na antenie radiowej Trójki. Zazwyczaj nie lubię "słuchać" książek, nie przekonują mnie audiobooki - zdecydowanie bardziej wolę sama przeczytać tradycyjnie wydany utwór. Jednak z owcami było inaczej. Z zainteresowaniem wysłuchałam fragmentów i postanowiłam przeczytać oba tomy. Czas jednak jak wiadomo mija szybko i niepostrzeżenie, więc dopiero ostatnio udało mi się spełnić mój zamiar. Ale jestem przekonana, że jeszcze nieraz do owiec wrócę...

Są to powieści idealne na zły humor, na długie zimowe wieczory lub leniwe letnie popołudnia. Głównym bohaterem zbiorowym jest stado owiec. W pierwszym tomie (Sprawiedliwość owiec) Panna Maple, Otello, Biały Wieloryb, Zora, Chmurka i inni członkowie stada próbują rozwiązać zagadkę śmierci swojego pasterza. Bowiem pewnego poranka owce znalazły go na pastwisku "zupełnie martwego", ze szpadlem wbitym w brzuch... Postanawiają odnaleźć i ukarać mordercę. W drugiej części tajemnic również nie brakuje, robi się też bardziej niebezpiecznie, poznajemy nowych bohaterów, zarówno wśród zwierząt, jak i wśród ludzi. W obu powieściach wiele jest i scen humorystycznych, i tych mrożących krew. A przede wszystkim wiele celnych obserwacji na temat naszej (ludzkiej) rzeczywistości.

Całość napisana zgrabnym językiem, akcja toczy się wartko. Wiele odmian gatunkowych można odnaleźć w tych utworach: kryminał, komedię, powieść przygodową, a także (zgodnie ze słowami wydawcy) thriller i komedię filozoficzną. Czytelnik szybko przywiązuje się do oryginalnych bohaterów i ich "owczego" punktu widzenia. 

Oba tomy przeczytałam jednym tchem i żałowałam, że to już koniec. Mam nadzieję, że autorka stworzy jeszcze jakieś utwory o tym przesympatycznym stadku.

Polecam wszystkim razem i każdemu z osobna:) 

Dzień dobry!

Witajcie na moim blogu! Stworzyłam go po to, by móc dzielić się przemyśleniami na temat literatury, wrażeniami i emocjami, jakich dostarczają książki. Bo uwielbiam czytać! Jeśli udałoby mi się zachęcić kogoś do przeczytania jakiegoś utworu, byłabym bardzo szczęśliwa. Od razu jednak zaznaczam, że wszystkie zamieszczone tu sądy i opinie będą subiektywne.
Czasem zapewne pojawią się wpisy dotyczące innych tematów, jednak blog będzie poświęcony przede wszystkim książkom. 
Dopiero rozpoczynam moją przygodę z blogowaniem, dlatego też będę bardzo wdzięczna za wszelkie uwagi i wskazówki.
Zapraszam do lektury!