wtorek, 27 stycznia 2015

Lord Jim

Joseph Conrad, a właściwie Józef Teodor Konrad Korzeniowski jest autorem, który na trwałe zapisał się w historii literatury nie tylko polskiej, ale przede wszystkim europejskiej. Urodził się w 1857 roku w Berdyczowie na Ukrainie jako syn polskiego poety i pisarza Apolla Korzeniowskiego. Wcześnie został osierocony, najpierw stracił matkę, później, w wieku zaledwie 11 lat - ojca. Wychowaniem chłopca zajęli się członkowie rodziny ze strony matki. Młody człowiek szybko zadecydował o swojej przyszłości - jako niespełna siedemnastolatek został marynarzem. Pływał do roku 1894, następnie związał się z Wielką Brytanią (obywatelstwo uzyskał już wcześniej). Polskę odwiedził wraz z rodziną w 1914 roku, zastał go wtedy w kraju wybuch I wojny światowej. Wiązało się to z licznymi komplikacjami z drogą powrotną do Wielkiej Brytanii. Zmarł w 1924 roku. Do jego najsłynniejszych dzieł należą Lord Jim, Murzyn z załogi "Narcyza", Tajfun, Jądro ciemności. 

Conrad, pisząc, bardzo często nawiązywał do swoich doświadczeń związanych z pracą marynarza. Tak dzieje się m. in. w utworze Lord Jim. Bohaterem powieści jest młody oficer, który u progu świetnej kariery popełnia niewybaczalny błąd - tchórzy w obliczu śmierci na morzu. Jest to punktem wyjścia całej historii, która opowiada nie tylko o losach młodego marynarza, ale przede wszystkim o jego wyrzutach sumienia, poczuciu odpowiedzialności za własne czyny, niezgody na los, który stał się jego udziałem i wreszcie o próbach uporządkowania i zmiany swojego życia. Jest to również opowieść o przyjaźni. Wydarzenia poznajemy z perspektywy Marlowa, człowieka, który zainteresował się Jimem podczas jego procesu, zbliżył się do niego i postanowił mu pomóc. 

Podobnie jak w przypadku Jądra ciemności, mamy tu do czynienia z kompozycją szkatułkową, opowieścią w opowieści. Plany czasowe zgrabnie się przeplatają, choć tak naprawdę ważna jest tylko przeszłość dotycząca historii Jima, teraźniejszość prawie nie istnieje. Jest to bez wątpienia zabieg ciekawy. 

Powieść nie należy jednak do utworów łatwych. Przyczyn takiego stany rzeczy jest prawdopodobnie kilka. Po pierwsze język. Conrad posługuje się specyficznym stylem, do którego odbiorca musi się przyzwyczaić. Dochodzą do tego fachowe określenia związane ze statkami, członkami załogi i morzem, które przeciętnemu czytelnikowi nie są znane. Poza tym problematyka podjęta w powieści też do łatwych nie należy. Wydaje mi się także, że utwór jest za długi, zdecydowanie lepiej by się sprawdził, gdyby był o połowę (a przynajmniej o jedną trzecią) krótszy. Autor spotkał się z takimi zarzutami bezpośrednio po opublikowaniu powieści, odnosi się do tego we wstępie poprzedzającym właściwy tekst. Niestety, choć nawet opasłe tomiska nie są mi ani straszne, ani obce, momentami przez zaledwie 230 stron Lorda Jima brnęłam z trudem. Oczywiście te dłużyzny nie odbierają wartości lekturze, ale myślę, że niejednego czytelnika do niej zrażą, osłabiają też ostateczny wydźwięk utworu. 

Proza Josepha Conrada jest ciągle w Polsce za mało znana. A szkoda. Co jakiś czas próbuje się ten stan rzeczy zmienić, wprowadzając jego dzieła do kanonu lektur szkolnych, ale wydaje mi się, że nie jest to najlepsza droga. Utwory Conrada są trudne i raczej nie zainteresują przeciętnego nastolatka. A po to, do czego zrazimy się w szkole, często już później nie sięgniemy. A po Conrada sięgnąć warto. 

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:
CZYTAMY KLASYKÓW          

sobota, 24 stycznia 2015

Różne oblicza kobiet

"Miłość dobrej kobiety", Alice Munro

Alice Munro to słynna ostatnio kanadyjska pisarka, uhonorowana w 2013 roku literacką Nagrodą Nobla. Znana jest głównie z opowiadań, choć powieści też zdarzyło jej się popełnić. Wielu czytelników uważa, że nie są one jednak tak dobre, jak krótkie formy. Ustosunkować się do tego stwierdzenia nie potrafię, ponieważ lektura zbioru opowiadań "Miłość dobrej kobiety" była moim pierwszym spotkaniem z twórczością pisarki. Muszę przyznać, że udanym, więc po jej pozostałe utwory też na pewno sięgnę.

Głównym tematem dzieł kanadyjskiej pisarki jest kobieta i kobiecość oraz wszystko, co się z tym wiąże, a więc miłość, małżeństwo, macierzyństwo, relacje rodzinne, ale także szeroko pojęta problematyka społeczna. Bohaterkom opowiadań z tomu "Miłość dobrej kobiety" daleko do ideału. Są to pełnokrwiste postaci, pełne zalet i wad, jak każda z nas. Szukają swojego miejsca w świecie często zależnym od mężczyzn. Podejmują niełatwe decyzje, borykają się z wyborem między miłością do dziecka a miłością do mężczyzny, a także miłością i samodzielnością. Autorka porusza również problem dojrzewania, przemieniania się z dziewczynki w kobietę. Moją uwagę przykuły również celnie sportretowane, choć czasem zaledwie w kilku zdaniach, różnorodne relacje rodzinne bohaterów, szczególnie te dotyczące stosunków rodzic-dziecko. 

W wielu recenzjach czytałam, że opowiadania Munro nie są równe. Zgadzam się z tym, ale jednocześnie muszę dodać, że w tomie "Miłość dobrej kobiety" nie ma tekstów słabych, żaden utwór mnie nie zawiódł. Autorka pisze o sprawach przyziemnych, znanych, pozornie nudnych i oklepanych, a jednak robi to w niezwykły sposób. Umie przyciągnąć i skupić uwagę czytelnika. Mnie podczas lektury towarzyszyło pewnego rodzaju napięcie, które sprawiało, że nie mogłam odłożyć książki. Pisarka zaskakiwała swoimi rozwiązaniami, często też nie dawała łatwego, przewidywalnego zakończenia. Szczególnie zachwyciło mnie tytułowe opowiadanie, w którym akcja właściwie nie została rozwiązana. Nie zostawia to jednak w tym przypadku niedosytu, a raczej otwiera możliwość różnorodnych interpretacji.

Tom opowiadań Alice Munro okazał się rewelacyjnym czytelniczym doświadczeniem. Na pewno przeczytam również inne utwory kanadyjskiej pisarki. Jeśli ktoś jeszcze nie zna, to radzę nie zwlekać i sięgnąć po "Miłość dobrej kobiety".  

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

sobota, 3 stycznia 2015

Wokół "Chłopów"

Z "Chłopami" zetknęli się chyba wszyscy. Nie ma sensu recenzować tej powszechnie znanej książki, dlatego ten wpis to raczej garść moich luźnych refleksji, które pojawiły się po kolejnej lekturze powieści.

W mojej świadomości ta książka obecna jest już od dzieciństwa. Od zawsze stały na jednej z licznych półek z książkami w pokoju dziadka. Dwa grube (nawet opasłe, jak mi się wydawało, kiedy miałam kilka lat), bordowe tomiska. I jakoś zawsze przyciągały wzrok, sama dziś nie wiem, dlaczego. Może ze względu na tę ludową wycinankę, która mnie intrygowała i na której dopatrywałam się, jak to dziecko, różnych nieistniejących dziwności. Babcia zawsze mówiła, że to była ulubiona lektura jej babci, że idealnie odzwierciedla to, jak kiedyś wyglądała wieś, że jest zapisem właśnie tego, co zachowała we wspomnieniach młodości moja praprababcia. Kiedy ma się te 8 czy 10 lat, to wydaje się, że to musi być bardzo dawno temu. Wydarzeniom opisanym w powieści pewnie bliżej do prehistorii niż czasów współczesnych...

Kolejne spotkanie z "Chłopami" to liceum. Niestety, podobnie jak w przypadku większości uczniów szkół średnich, niezbyt udane. Bo co może być ciekawego w grubaśnej książce, której akcja rozpoczyna się opisem kopania ziemniaków? A potem wcale nie jest lepiej. Zupełnie nieprzystająca do codzienności przeciętnego licealisty. I za co ten Reymont dostał Nobla?

Moje podejście do utworu zaczęło się powoli zmieniać na studiach. Zaczynałam dostrzegać to, co wcześniej mi umykało i zupełnie nie ciekawiło.  Fragmenty wydawały się nawet bardzo interesujące, choć daleko mi było do zachwytów.

Ostatnio postanowiłam sobie "Chłopów" odświeżyć. I, jak to już wielokrotnie zauważyłam, zupełnie inne miałam odczucia podczas czytania niż w liceum. Zżyłam się z członkami społeczności lipieckiej, choć nie wszystkich polubiłam. Najbardziej zainteresowały mnie oczywiście losy Borynów, przede wszystkim Hanki i Antka, ale jest tam także cała galeria ciekawych postaci drugo i trzecioplanowych. Okazuje się również, że opisane problemy, choć pozornie zupełnie nieprzystające do dzisiejszych czasów, nie są współczesnemu światu całkowicie obce. Bo rzeczywiście zmieniły się realia, w których żyjemy, ale ludzie pozostali tacy sami. Zdrada, zazdrość, konflikty o majątek, różnego rodzaju relacje międzyludzkie, borykanie się z trudnościami materialnymi, a czasem nawet z biedą, mechanizm plotki i zło, które może ona wyrządzić, kłótliwość, inność i wyobcowanie, problem winy i kary, ale również wybaczenia, miłość, małżeństwo, rodzina, bezinteresowne wsparcie i pomoc, siła solidarności międzyludzkiej - znamy to wszystko, prawda?

Oczywiście ogromną siłą tej książki jest doskonale odmalowana kultura ludowa. I choć można Reymontowi zarzucać, że nie zrobił tego szczególnie rzetelnie, to jednak "Chłopi" pozostają kroniką nie tylko prac, ale również tradycji i obyczajów dawnej polskiej wsi. Moją uwagę zawsze przyciągały przysłowia i powiedzenia, których w całym utworze można naliczyć kilkaset. 

Teraz to ja się głowię, jak zachęcić do lektury moich uczniów i jak odpowiadać na ich wątpliwości dotyczące przyznania Nobla Reymontowi i w ogóle obecności tej pozycji wśród lektur szkolnych:) Po prostu to chyba nie jest utwór, który może trafić do przeciętnego nastolatka, natomiast do dorosłego - jak najbardziej. Może nie jest to książka, która zachwyci współczesnego czytelnika, jednak na pewno może go zainteresować. Myślę, że jeszcze wrócę do mieszkańców Lipiec, nie tylko ze względu na zawodowe obowiązki, ale dla przyjemności. 

Pozycja przeczytana w ramach wyzwań:
CZYTAM OPASŁE TOMISKA  (I tom 244 strony, II 260, III 325, IV 269; łącznie 1098 stron)