sobota, 28 lutego 2015

Galop '44

     W okolicach kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego pojawia się wiele publikacji na jego temat. Rok 2014 był, mam wrażenie, pod tym względem wyjątkowo bogaty. Wydano wiele książek, które od razu zapragnęłam przeczytać. Należała do nich powieść "Galop '44" Moniki Kowaleczko-Szumowskiej, wyjątkowa, bo przeznaczona dla młodzieży. 

      Myślę, że było o tej pozycji na tyle głośno, że nie ma sensu, bym się o niej rozpisywała. Przypomnę więc tylko, czego dotyczy treść: dwóch braci, Mikołaj i Wojtek, żyjących w XXI wieku, przenosi się do powstania. Do świata zupełnie innego, niż znają: pozbawionego telefonów komórkowych, internetu, portali społecznościowych i, co więcej, świata ogarniętego rozpaczliwą walką o wolność, o której do tej pory słyszeli tylko na lekcjach historii i po której pamiątki nieraz oglądali w Muzeum Powstania.        
     Powieść jest rewelacyjna. Przybliża młodemu czytelnikowi czas i przebieg powstania. Robi to oczywiście o wiele ciekawiej niż jakikolwiek podręcznik historii. Autorka sięga nie tylko do suchych faktów, posługuje się również rozmaitymi anegdotami, wspomnieniami, codziennością powstańców. Młodzi bohaterowie wśród walczących odnajdą miłość, przyjaźń, poświęcenie, autentyczną wierność ideałom. Myślę, że to naprawdę wspaniała pozycja dla każdego nastolatka (szczególnie w wieku gimnazjalnym). Ja moim gimnazjalistom polecam - i z tego co wiem, ci, którzy przeczytali są zachwyceni (w niektórych przypadkach książka natychmiast awansowała na pozycję ulubionej, więc chyba jest w niej coś, co trafia do młodego czytelnika). 
     Bardzo się cieszę, że takie utwory powstają. Myślę, że w dużej mierze dzięki nim pamięć o powstaniu ma szansę przetrwać przez kolejne pokolenia.

Przeczytana w ramach wyzwania: GRUNT TO OKŁADKA

sobota, 7 lutego 2015

"Myślne miraże", Eliza Segiet

Eliza Segiet to współczesna poetka zainteresowana filozofią i teatrem, autorka wydanego w 2013 roku tomu "Romans z sobą" (moje refleksje na jego temat znajdziecie tutaj). Niedawno ukazał się drugi zbiorek poetki, zatytułowany "Myślne miraże".

Intryguje już sam tytuł tomu. Myślne miraże, czyli coś, co wiąże się z wyobraźnią, fantazją, sferą marzeń, a więc wymyka się racjonalnemu podejściu do świata, wszelkim ramom, schematom. Taka właśnie jest ta poezja, co nie przeszkadza jej poruszać niezwykle ważnych i często trudnych tematów. Autorka pisze przede wszystkim o emocjach, choć nie zawsze wprost. Jednak prawie każdy tekst jest naładowany uczuciami.

Utwory zawarte w zbiorze są ułożone tematycznie, sąsiednie teksty wiążą się ze sobą, niektóre nawet, mam wrażenie, z siebie wynikają. Oczywiście, każdy wiersz stanowi osobną całość i tak je można czytać i interpretować, jednak wydaje mi się, że lektura tekstów w kolejności zaproponowanej przez autorkę otworzy przed nami dodatkowe możliwości odczytania poszczególnych utworów. Kilka pierwszych wierszy dotyczy muzyki, dźwięku, relacji między słowem a ciszą. Swoją nieuchwytnością a zarazem głębią, możliwościami interpretacyjnymi, które otwierają, nawiązują do tytułu. Kolejne teksty są w moim odczuciu najbardziej emocjonalne, kobiece. Dotyczą różnie pojmowanej miłości. Autorka podkreśla, że jest to uczucie niejednorodne, jednak bez wątpienia stanowiące jeden z najważniejszych elementów ludzkiego istnienia. W tomiku pojawiają się również utwory dotyczące przemijania, cierpienia, śmierci. Nie ma tu jednak buntu, niezgody, jest spokój, akceptacja, zrozumienie. Między wersami możemy doszukać się różnych filozoficznych inspiracji. 

Moją uwagę w szczególny sposób zwrócił wiersz "Przydarzyło się Życie" poruszający bolesny temat wojny i obozów koncentracyjnych. Tekst dotyczy przypadkowości ludzkiego losu, mówi o tym, że nie do końca od nas zależy, jak dany nam czas będzie wyglądał. Zaledwie kilka wersów, jednak bardzo zapadających w pamięć.
 
Zachwyca mnie forma tekstów Elizy Segiet. Bardzo często to krótkie, ale niezwykle wymowne wiersze. To niełatwe zadanie, by w niewielkiej liczbie słów zawrzeć mnóstwo treści, nie każdy umie mu sprostać, a autorce się to udaje. Znakomitym przykładem może być utwór "Nic nie oddaję":

Za serce daję serce,
za miłość daję miłość,
za nienawiść - 
nic nie oddaję.  
("Myślne miraże, s. 31)  

Całość, podobnie jak w poprzednim tomie, uzupełniają niezwykłe, tajemnicze fotografie Piotra Karczewskiego. Mam wrażenie, że w pewien sposób stają się one pełnoprawnymi elementami zbiorków poetki i stanowią, obok wierszy, drugie, ale nie mniej ważne, źródło rozmaitych refleksji i doznań. 
 
Z utworów zawartych w tomie "Myślne miraże" promieniuje zachwyt nad światem, nad jego pięknem, a także akceptacja ludzkiego losu, w którym smutek przeplata się z radością, cierpienie ze śmiercią. Na "Myślne miraże" składa się zaledwie kilkadziesiąt wierszy, jednak ten zbiór jest bogaty pod względem tematyki, emocji i wreszcie refleksji, które każdy tekst  może wywołać. Eliza Segiet to ciekawa i wyjątkowa poetka, warto poznać jej twórczość.


Za możliwość przeczytania wierszy i piękną dedykację bardzo serdecznie dziękuję Autorce.

środa, 4 lutego 2015

Dla odmiany: płyta Łanuszka/Cohen

Piosenki Leonarda Cohena, lepiej lub gorzej, ale zna chyba każdy. Ten kanadyjski wykonawca ma w Polsce całkiem spore grono fanów, każda kolejna jego płyta dosyć dobrze się w naszym kraju sprzedaje. Na przestrzeni lat wielu polskich wykonawców tłumaczyło i próbowało z różnym skutkiem śpiewać utwory Cohena. Ja, o ile oryginalne piosenki dosyć lubię (choć też nigdy Cohen do moich ulubionych muzyków nie należał), o tyle do polskich wykonań nigdy nie byłam przekonana. Aż do tej płyty.

O nowej płycie Michała Łanuszki z piosenkami Cohena dowiedziałam się przez przypadek, samego wykonawcę kojarzyłam tylko z wydanej już kilka lat temu składanki "Świat według Nohavicy" (swoją drogą rewelacyjna, jeśli ktoś nie zna - polecam). Kupiłam płytę prawie w ciemno (nie licząc jednego lub dwóch utworów usłyszanych w radiowej Trójce) i okazało się to strzałem w dziesiątkę.

Na płycie "Łanuszka/Cohen" znajdziemy 11 znanych piosenek Cohena (m. in. "Suzanne", "Hallelujah", "Tańczmy po miłości śmierć") w nowym tłumaczeniu, wykonanym przez Michała Kuźmińskiego. Zarówno same teksty, jak i oprawa muzyczna są rewelacyjne. Do tego wyjątkowy głos wokalisty, idealnie pasujący do konkretnych utworów i można się zasłuchać i zapomnieć o całym świecie:) Te wykonania są według mnie nawet lepsze niż Cohena:) 

Zachęcam do posłuchania. Niestety, na YouTube nie znalazłam moich ulubionych utworów z płyty, czyli "Suzanne", "Aleksandra odchodzi" i "Dla ciebie walc", więc zamieszczam linki do dwóch innych. Zresztą posłuchać warto wszystkich piosenek, bo płyta utrzymana jest na naprawdę wysokim poziomie.  

Jestem twój
 
Hallelujah

I jeszcze link do strony wykonawcy: klik

niedziela, 1 lutego 2015

Historia dziewczynki w czerwonym płaszczyku

Dosyć często sięgam po książki, które dotyczą II wojny światowej, poruszają temat Holocaustu i sytuacji ludności cywilnej w tych czasach. Nigdy nie jest to lektura łatwa, jednak w jakiś sposób czuję się zobowiązana, by te książki znać, by poprzez nie poznać historię - nie tę, która przedstawiona jest w podręcznikach historii, ale tę bardziej osobistą, jednostkową, a przez to często o wiele bardziej przerażającą. Mówi się czasem, że powstało już tak wiele książek o II wojnie światowej, że nie da się na ten temat powiedzieć nic nowego, a kolejne pozycje powielają tylko znane już treści. Nie zgadzam się z tą opinią. Każda historia, choć podobna, jest przecież inna, widziana z innej perspektywy, oczami innego człowieka. Stosunkowo niewiele czytałam książek opartych na wspomnieniach dziecka lub dotyczących sytuacji najmłodszych w czasie wojny, dlatego też od dawna przymierzałam się do przeczytania "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" Romy Ligockiej.

Autorka jest dosyć znaną pisarką i malarką, a także (o czym do niedawna nie wiedziałam) scenografem i kostiumologiem. Lektura "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Ligockiej. Książka jest autobiografią, spisanymi po latach wspomnieniami z życia w krakowskim getcie i ukrywaniu się poza nim, a także historią powojennych losów autorki. Dzieło wzbogacają i uwiarygodniają fotografie ze zbiorów pisarki. 

Część poświęcona losom małej Romy, jej życiu w czasie wojny jest genialna. Przeczytałam ją jednym tchem. Okrucieństwo wojny widziane jest oczami kilkuletniego dziecka, które nie do końca rozumie to, co się dookoła niego dzieje, ma jednak nieustanne poczucie zagrożenia. Autorka znakomicie oddała emocje i myśli dziewczynki, jej strach, poczucie winy, a także poczucie odpowiedzialności za dorosłych oraz tęsknotę za normalnym dzieciństwem, którego była pozbawiona. Wspomnienia Ligockiej dotyczące wojny przeplatają się z przedwojenną historią rodziny opowiadaną przez matkę dziewczynki. Dostatnie, spokojne i spędzone w gronie kochającej się rodziny dzieciństwo i młodość matki stanowią ogromny kontrast w stosunku do doświadczeń córki: głodu, ciągłego ukrywania się, strachu, okrucieństwa, nieustannego zagrożenia śmiercią, upokorzenia. Na zawsze wywarło to wpływ na psychikę bohaterki.

Opis trudnych czasów powojennych również bardzo mnie zainteresował. Zmienia się styl, swoją historię opowiada nam już nie mała dziewczynka, ale dorastająca panienka, borykająca się traumatycznymi wspomnieniami i poczuciem inności, a często także zmuszona, by mierzyć się z otwartą wrogością rówieśników. Ta część w pewien sposób dotyczy również młodości Romana Polańskiego - kuzyna Ligockiej. Kolejne rozdziały, opowiadające o młodości, studiach, związkach z mężczyznami oraz emigracji, są już według mnie słabsze, być może jest to spowodowane tym, że sięgnęłam po książkę z konkretnym nastawieniem: nie tyle zainteresowana samą autorką, co jej wojennymi losami. Na pewno jednego nie można Ligockiej odmówić: znakomicie ilustruje spustoszenie, jakie w psychice wielu ludzi poczyniła wojna. Pokazuje, jak mimo upływu lat, nie mogą sobie poradzić z własnymi wspomnieniami, doświadczeniami. Autorka zwraca także uwagę na to, jak trudno tym, którzy takich doświadczeń nie mają, zrozumieć tych, którzy przeżyli Holocaust.     

Bardzo się cieszę, że w końcu przeczytałam "Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku". Nie wszystkie fragmenty są równie dobre, jednak całość czyta się naprawdę szybko. Myślę, że lektura wzbogaciła moją wiedzę nie tylko o samej wojnie, ale również o tym, co działo się bezpośrednio po niej. 

Recenzję zgłaszam do wyzwań:

wtorek, 27 stycznia 2015

Lord Jim

Joseph Conrad, a właściwie Józef Teodor Konrad Korzeniowski jest autorem, który na trwałe zapisał się w historii literatury nie tylko polskiej, ale przede wszystkim europejskiej. Urodził się w 1857 roku w Berdyczowie na Ukrainie jako syn polskiego poety i pisarza Apolla Korzeniowskiego. Wcześnie został osierocony, najpierw stracił matkę, później, w wieku zaledwie 11 lat - ojca. Wychowaniem chłopca zajęli się członkowie rodziny ze strony matki. Młody człowiek szybko zadecydował o swojej przyszłości - jako niespełna siedemnastolatek został marynarzem. Pływał do roku 1894, następnie związał się z Wielką Brytanią (obywatelstwo uzyskał już wcześniej). Polskę odwiedził wraz z rodziną w 1914 roku, zastał go wtedy w kraju wybuch I wojny światowej. Wiązało się to z licznymi komplikacjami z drogą powrotną do Wielkiej Brytanii. Zmarł w 1924 roku. Do jego najsłynniejszych dzieł należą Lord Jim, Murzyn z załogi "Narcyza", Tajfun, Jądro ciemności. 

Conrad, pisząc, bardzo często nawiązywał do swoich doświadczeń związanych z pracą marynarza. Tak dzieje się m. in. w utworze Lord Jim. Bohaterem powieści jest młody oficer, który u progu świetnej kariery popełnia niewybaczalny błąd - tchórzy w obliczu śmierci na morzu. Jest to punktem wyjścia całej historii, która opowiada nie tylko o losach młodego marynarza, ale przede wszystkim o jego wyrzutach sumienia, poczuciu odpowiedzialności za własne czyny, niezgody na los, który stał się jego udziałem i wreszcie o próbach uporządkowania i zmiany swojego życia. Jest to również opowieść o przyjaźni. Wydarzenia poznajemy z perspektywy Marlowa, człowieka, który zainteresował się Jimem podczas jego procesu, zbliżył się do niego i postanowił mu pomóc. 

Podobnie jak w przypadku Jądra ciemności, mamy tu do czynienia z kompozycją szkatułkową, opowieścią w opowieści. Plany czasowe zgrabnie się przeplatają, choć tak naprawdę ważna jest tylko przeszłość dotycząca historii Jima, teraźniejszość prawie nie istnieje. Jest to bez wątpienia zabieg ciekawy. 

Powieść nie należy jednak do utworów łatwych. Przyczyn takiego stany rzeczy jest prawdopodobnie kilka. Po pierwsze język. Conrad posługuje się specyficznym stylem, do którego odbiorca musi się przyzwyczaić. Dochodzą do tego fachowe określenia związane ze statkami, członkami załogi i morzem, które przeciętnemu czytelnikowi nie są znane. Poza tym problematyka podjęta w powieści też do łatwych nie należy. Wydaje mi się także, że utwór jest za długi, zdecydowanie lepiej by się sprawdził, gdyby był o połowę (a przynajmniej o jedną trzecią) krótszy. Autor spotkał się z takimi zarzutami bezpośrednio po opublikowaniu powieści, odnosi się do tego we wstępie poprzedzającym właściwy tekst. Niestety, choć nawet opasłe tomiska nie są mi ani straszne, ani obce, momentami przez zaledwie 230 stron Lorda Jima brnęłam z trudem. Oczywiście te dłużyzny nie odbierają wartości lekturze, ale myślę, że niejednego czytelnika do niej zrażą, osłabiają też ostateczny wydźwięk utworu. 

Proza Josepha Conrada jest ciągle w Polsce za mało znana. A szkoda. Co jakiś czas próbuje się ten stan rzeczy zmienić, wprowadzając jego dzieła do kanonu lektur szkolnych, ale wydaje mi się, że nie jest to najlepsza droga. Utwory Conrada są trudne i raczej nie zainteresują przeciętnego nastolatka. A po to, do czego zrazimy się w szkole, często już później nie sięgniemy. A po Conrada sięgnąć warto. 

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:
CZYTAMY KLASYKÓW          

sobota, 24 stycznia 2015

Różne oblicza kobiet

"Miłość dobrej kobiety", Alice Munro

Alice Munro to słynna ostatnio kanadyjska pisarka, uhonorowana w 2013 roku literacką Nagrodą Nobla. Znana jest głównie z opowiadań, choć powieści też zdarzyło jej się popełnić. Wielu czytelników uważa, że nie są one jednak tak dobre, jak krótkie formy. Ustosunkować się do tego stwierdzenia nie potrafię, ponieważ lektura zbioru opowiadań "Miłość dobrej kobiety" była moim pierwszym spotkaniem z twórczością pisarki. Muszę przyznać, że udanym, więc po jej pozostałe utwory też na pewno sięgnę.

Głównym tematem dzieł kanadyjskiej pisarki jest kobieta i kobiecość oraz wszystko, co się z tym wiąże, a więc miłość, małżeństwo, macierzyństwo, relacje rodzinne, ale także szeroko pojęta problematyka społeczna. Bohaterkom opowiadań z tomu "Miłość dobrej kobiety" daleko do ideału. Są to pełnokrwiste postaci, pełne zalet i wad, jak każda z nas. Szukają swojego miejsca w świecie często zależnym od mężczyzn. Podejmują niełatwe decyzje, borykają się z wyborem między miłością do dziecka a miłością do mężczyzny, a także miłością i samodzielnością. Autorka porusza również problem dojrzewania, przemieniania się z dziewczynki w kobietę. Moją uwagę przykuły również celnie sportretowane, choć czasem zaledwie w kilku zdaniach, różnorodne relacje rodzinne bohaterów, szczególnie te dotyczące stosunków rodzic-dziecko. 

W wielu recenzjach czytałam, że opowiadania Munro nie są równe. Zgadzam się z tym, ale jednocześnie muszę dodać, że w tomie "Miłość dobrej kobiety" nie ma tekstów słabych, żaden utwór mnie nie zawiódł. Autorka pisze o sprawach przyziemnych, znanych, pozornie nudnych i oklepanych, a jednak robi to w niezwykły sposób. Umie przyciągnąć i skupić uwagę czytelnika. Mnie podczas lektury towarzyszyło pewnego rodzaju napięcie, które sprawiało, że nie mogłam odłożyć książki. Pisarka zaskakiwała swoimi rozwiązaniami, często też nie dawała łatwego, przewidywalnego zakończenia. Szczególnie zachwyciło mnie tytułowe opowiadanie, w którym akcja właściwie nie została rozwiązana. Nie zostawia to jednak w tym przypadku niedosytu, a raczej otwiera możliwość różnorodnych interpretacji.

Tom opowiadań Alice Munro okazał się rewelacyjnym czytelniczym doświadczeniem. Na pewno przeczytam również inne utwory kanadyjskiej pisarki. Jeśli ktoś jeszcze nie zna, to radzę nie zwlekać i sięgnąć po "Miłość dobrej kobiety".  

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

sobota, 3 stycznia 2015

Wokół "Chłopów"

Z "Chłopami" zetknęli się chyba wszyscy. Nie ma sensu recenzować tej powszechnie znanej książki, dlatego ten wpis to raczej garść moich luźnych refleksji, które pojawiły się po kolejnej lekturze powieści.

W mojej świadomości ta książka obecna jest już od dzieciństwa. Od zawsze stały na jednej z licznych półek z książkami w pokoju dziadka. Dwa grube (nawet opasłe, jak mi się wydawało, kiedy miałam kilka lat), bordowe tomiska. I jakoś zawsze przyciągały wzrok, sama dziś nie wiem, dlaczego. Może ze względu na tę ludową wycinankę, która mnie intrygowała i na której dopatrywałam się, jak to dziecko, różnych nieistniejących dziwności. Babcia zawsze mówiła, że to była ulubiona lektura jej babci, że idealnie odzwierciedla to, jak kiedyś wyglądała wieś, że jest zapisem właśnie tego, co zachowała we wspomnieniach młodości moja praprababcia. Kiedy ma się te 8 czy 10 lat, to wydaje się, że to musi być bardzo dawno temu. Wydarzeniom opisanym w powieści pewnie bliżej do prehistorii niż czasów współczesnych...

Kolejne spotkanie z "Chłopami" to liceum. Niestety, podobnie jak w przypadku większości uczniów szkół średnich, niezbyt udane. Bo co może być ciekawego w grubaśnej książce, której akcja rozpoczyna się opisem kopania ziemniaków? A potem wcale nie jest lepiej. Zupełnie nieprzystająca do codzienności przeciętnego licealisty. I za co ten Reymont dostał Nobla?

Moje podejście do utworu zaczęło się powoli zmieniać na studiach. Zaczynałam dostrzegać to, co wcześniej mi umykało i zupełnie nie ciekawiło.  Fragmenty wydawały się nawet bardzo interesujące, choć daleko mi było do zachwytów.

Ostatnio postanowiłam sobie "Chłopów" odświeżyć. I, jak to już wielokrotnie zauważyłam, zupełnie inne miałam odczucia podczas czytania niż w liceum. Zżyłam się z członkami społeczności lipieckiej, choć nie wszystkich polubiłam. Najbardziej zainteresowały mnie oczywiście losy Borynów, przede wszystkim Hanki i Antka, ale jest tam także cała galeria ciekawych postaci drugo i trzecioplanowych. Okazuje się również, że opisane problemy, choć pozornie zupełnie nieprzystające do dzisiejszych czasów, nie są współczesnemu światu całkowicie obce. Bo rzeczywiście zmieniły się realia, w których żyjemy, ale ludzie pozostali tacy sami. Zdrada, zazdrość, konflikty o majątek, różnego rodzaju relacje międzyludzkie, borykanie się z trudnościami materialnymi, a czasem nawet z biedą, mechanizm plotki i zło, które może ona wyrządzić, kłótliwość, inność i wyobcowanie, problem winy i kary, ale również wybaczenia, miłość, małżeństwo, rodzina, bezinteresowne wsparcie i pomoc, siła solidarności międzyludzkiej - znamy to wszystko, prawda?

Oczywiście ogromną siłą tej książki jest doskonale odmalowana kultura ludowa. I choć można Reymontowi zarzucać, że nie zrobił tego szczególnie rzetelnie, to jednak "Chłopi" pozostają kroniką nie tylko prac, ale również tradycji i obyczajów dawnej polskiej wsi. Moją uwagę zawsze przyciągały przysłowia i powiedzenia, których w całym utworze można naliczyć kilkaset. 

Teraz to ja się głowię, jak zachęcić do lektury moich uczniów i jak odpowiadać na ich wątpliwości dotyczące przyznania Nobla Reymontowi i w ogóle obecności tej pozycji wśród lektur szkolnych:) Po prostu to chyba nie jest utwór, który może trafić do przeciętnego nastolatka, natomiast do dorosłego - jak najbardziej. Może nie jest to książka, która zachwyci współczesnego czytelnika, jednak na pewno może go zainteresować. Myślę, że jeszcze wrócę do mieszkańców Lipiec, nie tylko ze względu na zawodowe obowiązki, ale dla przyjemności. 

Pozycja przeczytana w ramach wyzwań:
CZYTAM OPASŁE TOMISKA  (I tom 244 strony, II 260, III 325, IV 269; łącznie 1098 stron)